WIELOŚĆ

   Wszyscy ci ludzie zwyczajnego warszawskiego poranka, kurwy i alkoholicy w opozycji ukradkiem dostrzeżeni, cisi, kulturalni, pochyleni nad wielkimi dziełami intelektualiści. Taka monistyczna przepychanka w tym tramwaju, tacy sobie w przepychu egzystujący materialiści i idealiści ascetyczni. W samograju przenośnym tego młodego buntownika - rzeźnia, rzęchy i zgrzyty z przed ćwierćwiecza a komórka tamtego pana rozdzwania się z donośnym echem motywu lotu trzmiela. Przytłacza smród potu i wewnętrzna zgnilizna moja i tych tam sobie hedonistów, frustratów i zwykłych matek, ojców, uczniów nie mówiąc o tych kurwach i o tych pijakach. Zgnilizna moralna, te amorficzne wymioty rozkładających sie, syntetycznie wizualizujących się ludzi z patyczków i kółeczek, czyli główek, w których tłamsza myśli o istocie bytu, odbytu, oczu tamtej pani w czarnym żakiecie, mysli o kształtnej linii przejeżdżającego samochodu, o raku, o fiutach i gownach, wytrącają mnie ze stanu harmonijnej kontemplacji i wprowadzają w otępiały, ciężki, rzygowiczny nastrój. Ale cokolwiek bym nie pomyślal, czegokolwiek bym sobie nie wyobraził o tych ludziach, jestem świadomy tego, że to jedynie moja projekcja, jedynie multiplikujaca się wizja mojego wewnętrznego dna, moich błachych myślątek przez pryzmat których spostrzegam jak odbite w krzywym zwierciadle wnętrza ich dusz, ich umysłów. To tramwaj 33, to przystanek huta. To kolejna barakuda i kolejne samozapępiające się gnębity. Morze motywów. Na tych czerwonych wyprofilowanych ortopedycznie krzesełkach, aby zachować idealnie normalną sylwetkę przeciętnego człowieka, siedzą ci modele, wyznawcy codzienności, wyznawcy prawdy rzeczywistej, tej oczywistej, tej kurewsko obiektywnej, tak zmysłowej, apatycznej prawdy zawartej w czasie, czyli tej od której dziś zbiera mi się na wymioty. Modele - przeciętni ludzie kreujący świadomie i nieswiadomie wizerunek prawdy - tej pierdolonej ulicznicy. Ślizgam się tak po zewnętrznej amplitudy uczuć w rytm przystanków od stanów euforycznych do absolutnego doła, gdzie wszystkie te rzygi, błędne myslątka i totalna ich dezintegracja zlewają sie i falują a ja nie mam awiomarinu. Jestem sobie np. taki wymyslony przez archikratora z resztą człowieka z krwi i kości, twórcę absolutnego bo artysta to za małe słowo. Bo jakże mogłoby być inaczej - bo gdyby nie on trzeci, oddzielny pierwiastek, samoświadomy neutron - spoiwo - konkretna forma - całe dwie pierwsze substancje obróciłyby sie w niebyt, pustkę - niezdolne do samouświadomienia. Czy można być trzema tymi substancjami na raz? Może to wszystko implikuje wola istnienia? To wola archikratora. Bo gdzież we mnie ta wola - zasypiam, rozkładam się, kaszlę krwią, rzygam od kaszlenia i znowu zapalam papierosa by zgasić, zdusić ból, którego motorem jest świadomość wielości. Jak miło byłoby okazać się teraz lotosem, ktory wystaje swoim dojrzałym kwiatem ponad bagniska, ktory czystą wodę czerpie ze źródła pod bagniskami. Jak miło byłoby być tak po prostu bez zgrzytu, bez dualizmu wszelkiego - dualizmu przedmiot - podmiot, dualizmu zawartego w słowie ja, być panteistycznie jednym ze wszystkimi ludźmi. Skąd to paskudne zaistnienie skoro archikrator jest tylko we mnie, jest skończoną wizualizacją tej nieosiągalnej, skończonej doskonałości, skoro jest tylko myslą, wyobrażeniem, szkicem jaźni. Bo faktycznie odczuwam tylko siebie, odczuwam duszę i wiem, że jest ciało. Punkty wyjścia są określeniem wszechrzeczy. O pan bez nogi wspina sie po schodkach tramwaju. Ciekawe czy z tą noga amputowali mu kawal duszy...? No i znalazłem się w sytuacji analnej, mój stosunek do tych wszystkich wyobrażeń jest ambiwalentny, może nijaki, indyferentny. Chyba się ktoś spierdział w tym zasranym tramwaju albo to ja zacząłem się w końcu rozkładać. Niech to bedzie wstęp do wyjaśnienia istoty bytu, niech nastroi nas ten smród odchodów wyznawców prawdy absolutnej, wyznawców codzienności.

!

Pra początek. Pewnego dnia wyobraziłem sobie swoje narodziny, spojrzałem na swoja matkę, potem w lustro i przypomniałem sobie dzień w którym to przyszedłem na ten paskudny swiat. Światełko na horyzoncie, wschodzi nowe życie. rozerwana szparka przez ktorą przeciskam sie palcami, rozchylam ja niczym zasłony, wyslizguje się z macicy. Przyglądam się doktorom, matce, pielegniarkom, pepowinie, ktora zaraz odetną. Odcinaja. Pierwszy haust skażonego powietrza, mój pierwszy ból, egzist i nie pozostaje nic wiecej jak tylko zapłakać. Potem zacząłem uczyć sie mówić i postanowiłem dać wam historie choroby, która zwie się nieskończoną filozofią.

!

Daleko w otchłaniach, czarnych przestrzeniach wszechświata, miliardy lat. Czas. Gdzieś tam abstrakcja uśpiona. Nieskończenie rozszerza sie niewyobrażalna, pusta cisza. Światło przemierza biliony mil by rozbić sie o formę. Nikt tego nie spostrzega bo niby ktoż mógłby to spostrzec. Uśpiona treść nie troszczy się o sens. Żywioły są aby być. Ukryta harmonia spowem tego wszechogarniającego chaosu.

!

Zero może być wyrażone jedynie w nieskończonej treści.

!

Noc się kończy, duchy szamoczą się z ostatnimi drzwiami. Dziś mnie opętały duszne mysli, których ciśnienie we mnie narasta i kiedy nie wytrysną za chwilę zwariuję, kiedy nie sprzedam, kiedy nie oddam narastającego ciężaru barw, twarzy i koncepcji psychologizmów - zwariuję. Właściwie wszystko oparło sie na moim wewnętrznym rozerwaniu - nirvana a sztuka autokreacji, oraz czysta sztuka dominującego, ekspansywnego, stłamszonego przez siłe woli kurewsko ciążącego mi EGO. Zdobylem towarzysza na moją przyszłą drogę życia - jest nim rozedrgany duch kontemplujący przestrzenne konstrukcje logizmów świata z wielkiego porządku, ktory mamy razem odnaleźć. Duch, który kochal tylko idealnie. Duch nigdy nie kochał. On tylko tak jak ja pożąda prawdy. On tylko tak jak ja spostrzega koniec. Nie liczy się żaden autorytet, jest tylko nihilizm (twórczy). On dał mi teorię. Teraz mowią mi: ty uważaj z tymi pomysłami bo one ci się spiętrzą i rozwalą.

!

- Tak Eleonoro szaleję od tygodnia, zarywam noce, zaczynam twórczo myśleć, ostrzej odczuwam wszystko, we mnie sa dziela tak wielkie, że nie ma na nie słów i pewnie nigdy ich nie opiszę. Ale ja sie zmieniam, ewoluuję, ksztaltuje się na lepsze, zaczynam przetwarzać swój potencjał w pracę. Widzisz tam są nasze gwiazdy a my obejmujemy cały wszechświat. Tam widzisz przeszłość a ja jestem kreacją i futuryzmem melancholijnym. Tam jest błoto a my genetycznie przeksztalcamy kwiatki żeby mogłt na tym błotku rosnąć. Tam są inne wszechświaty gałęzi ewolucyjnej, tam jest sztuka. Bo zawsze masz pragnienie, zawsze więcej, zawsze pęd, gdybysmy tylko znali ten najważniejszy kierunek... Więc widzisz - ukształtowałem swój sens - (sens?) i mam cel ale boję się i chce się z tobą kochać, teraz właśnie.

!

...paranoja...

**

- Nie ważysz słów. Posądzą cię o pseudointelektualizm. Masz w głowie motywy to szanuj je, pielęgnuj, niech rozwina się w dojrzałe kwiaty. Spokój szanuj a nie ubostwiaj rozedrgania.

Patrzył na mnie tymi wielkimi czarnymi oczami, jakis starzec łysy o rysach nad wyraz ostrych.

- Dobrze, ale... jak... ja tu...

Wyczytał w moich oczach coś, czego sam nigdy nie wiedziałem.

- Pan jest wariat. Cos pan taki narwany? Chcesz pan zbawić cały świat, dzięki metafizyce czysto poetyckiej, nie zawierającej w sobie logiki? Pan jest wariat.

- Nad wyraz dobrze zna pan cudze mysli.

Teraz pana mysli zna pół zasranej, prowincjonalnej stolicy.

- Nie wiem do czego pan kurwa zmierza ale ja musze nakarmić w sobie trupa. Wodki mi potrzeba.

Zmierzam do tego młody nieuksztaltowany człowieku, że pieprzyłeś w tym tramwaju nieprawdę. Oszukaleś sam siebie.

-Zaraz, będziemy mowić tu o czym? W ogóle do kurwy nędzy co sie stało, nagle moje dywagacje wewnętrzne zostaja przerwane jakimś dialogiem z nikad. Poza tym ta ławka. Skąd ona? Co ja tu robię? I pan taki starzec jak z rycunku Witkacego...

- Pan, powiedzmy, że pan jest panem X, zaczął w jakimś amoku dziwnym wrzeszczeć w tramwaju i pan chyba nie byl w pełni świadom o czym pan krzyczał. Dzieci płakały, starcy pouciekali, inni sie tylko uśmiechali...

- Niech pan patrzy jakie słońce - jak oświeca...

Nie ma dzis słońca

Nie ma największej z gwiazd

Nie ma ciebie też

O świecie

- Panie X pan jest niepoczytalny. Mam telefon w kieszeni, może zadzwonimy po pogotowie?

- Dlaczego pan tu jest? Dlaczego pan słuchał w tramwaju? Dlaczego pan otula mnie swoim wątpliwym rozsądkiem?

- Ponieważ jest pan taki jak ja, panie iks. Pan jest 0, a ja wiem wszystko - czyli też nie wiem niczego.

- Co mi pan tu bełkotem glaszcze?

- Żeby panu rozświetlić coś nie coś... To o wodeczce pan mowił?

Zna niedaleko miejsce bardziej sprzyjające, tam panu wszystko, cały ten problem naświetlę z każdej strony.

No i poszedłem z człowiekiem bliżej nieokreślonego pokroju, bliżej nieokreślonego wzrostu i o nieokreślonej mentalności do jakiejś mordowni speluniastej na jakimś krańcu tego modernistycznego miasta, by zamęczyć się na amen, by wysłuchać, by o mnie zapomniano. W tym wszystkim najbardziej przeraża mnie nieskończona ilość konfiguracji możliwych do zaaranżowania w mojej chorej wyobraźni - np. spelunka nie okazała się być spelunką tylko lokalem dla pedałów albo po prostu troszke małym pubem, w ktorym jest pełno roxnych typów ludzkich, z reguły przecietnych, gdzie smierdzi potwornie papierosami i ten opis przyjmuje np. za prawdziwy, rzeczywisty. Rzeczywiście przyjmuje go za rzeczywisty.

Usiedliśmy przy pierwszym lepszym stoliku, ktory z resztą okazał sie być okrągły. Teraz poznany w czasie mojej malej okolicznościowej paranoi łysy szpakowaty mężczyzna, ocierając szarą chusteczką szpiczasty nos, zwrócil się do mnie z tymi słowy:

- A więc ja jestem jak ten duch, o ktorym pan wykrzykiwal jakieś duszne treści, moją specjalnością jest teoria.

- Och, dzień dobry pani, poprosimy litereczka i dwa czyste kieliszki.

- A niby jakie miałyby być do czystej.

- Skonstatowała lekko otyla kelnerka, lat około 40-stu.

- Tak jest pan jak duch, no i...

- No i jak ten duch mam zamiar pańskie chore wyobrażenia złożyć w spójną całość logicznych wartości.

- Wie pan, szczerze mowiąc rzygam sobą a moje chore wyobrażenia nie przybiorą teraz xadnych wartości, a ni żadnego praktycznego zastosowania ponieważ zamierzam się upić.

- Doceniam pańska prostolinijność ale nie pańską lekkoduszność. Powtarzam niech pan waży słowa. Ja nie mowie tylko o cyferkach ja tutaj mowie o istocie bytu.

- W takim razie niech pan golnie sobie kielcha a potem yntelektualisto powiedz mi o swojej wizji np.etyki.

No i golnąl lekko sie ksztusząc. No i ja golnąłem odczuwając gorącą goryczkę nie tylko wodki ale rownież nadchodzącej sytuacji.

- Dla etyki charakterystyczne jest dażenie do doskonałości. Jednak osiągniecie doskonalości nie jest możliwe, ponieważ nawet osiągnięcie doskonałości jest rownoważne ze stworzeniem nowych doskonałości, proporcjonalnych do stopnia świadomości. Sama doskonałość tkwi w jej nieosiągalności. Bo nie ma granic do ktorych moglibyśmy dojść. Szczęściem będzie więc uswiadomienie sobie naszej nieskończonej możliwości doskonalenia się.

- Napijmy sie bo w miarę picia pana bełkot nabiera coraz większego sensu.

- Natomiast co do sensu istnienia uważam, że jest on wyrażony poprzez samo istnienie. Sens istnienia leży w możliwości wiecznego doskonalenia siebie.

- A bog doskonaly?

- to absurd. Doskonalość jest nieosiągalna bo jeśli byłaby osiągalną to pan i ja, czy jakikolwiek inny człowiek mógłby być doskonały. Jedyna doskonałość tkwi w nieuświadomionym nie bycie.

- A jaka mędrco, jest według ciebie struktura bytu?

- Byt jest wtedy gdy dwie płaszczyzny materii i ducha nakładają się nieskończenie się zbliżając - dokładniej - byt to nieskończenie mała przestrzeń pomiedzy tymi substancjami. Byt jest granicą naszej świadomości. Nałożenie się płaszczyzn obu substancji następuje w momencie poprzedzającym pierwszą myśl (nieskończenie blisko) i kończy się w momencie tuż po ostatniej mysli.

- Ale byt może być określany jedynie poprzez samoświadome istnienie, czyli byt samouświadomiony zamyka się w czasoprzestrzeni od pierwszej mysli istotnej do ostatniej.

- Myśl o jedzeniu też jest istotna. Chodzi tylko o umiejętność konstatacji - jestem. I koniec pieśni. I ty mi tu nie wciskaj młody człowieku tych swoich newralgicznych, poetyckich myslatek hipermetafizycznych. Wypilismy już na tyle dużo żebym mogl ci to powiedzieć. Jestem twoim ja, Jestem twoja zjawą ektoplazmatyczna. twoje ego zaraz pęknie jesli nie pomyslisz o bycie materialnym.

- Mysli pan, że ulegnę jakimś banalnym sugestiom? Owszem temu co pan mowi nie braknie sensu ale gdzie w tym wszystkim istota bytu, ktora powaliłaby mnie swą prostotą, oswieciła i opaliła jak opal?

- To ja znikam szaleńcze. Już niczego wiecej z pana nie wyciągnę panie iks. Pana potencjal wyczerpuje sie z każdym zdaniem a "istotności: o ktorych pan krzyczy w tramwajach i głęboko w zakamarkach swego wnętrza wypalają sie bo pan potrafi operować jedynie pojęciami, ktore swymi wyniosłymi znaczeniami nadają zdaniom jedynie charakter metafizyczny. Pana zdania są jedynie sztucznie wysublimowane. Pan tworzy dzięki swojej elokwencji, erudycji jedynie pozory treści ważnych. Zawiodlem się bo liczylem na towarzysza a okazał sie pan jedynie wymoczkiem tempo kontemplujacym pustke swojego ja. Pan jeszcze nie uświadomił sobie swojej małości. Do widzenia panu.

Łysy facet rzucił wymietoszony banknot dziesięciozlotowy na okrągły stolik, po czym dumnie wymaszerował z sali lekko przytłaczającej zieloymi scianami. Pan X został teraz sam na sam z samym sobą. Myśli otoczyły go gęsto niczym maź lepista. wykonał gest przywołujący kelnerkę i zamowił kolejną butelkę.

Jestęm pępkiem wszechswiata pustki, ten kieliszek samozapepia sie w swoim pustym bycie, łysy facet jest tylko moim wyobrażeniem a jego mowa była tak soczysta i treściwa, że nie wyobrażam sobie żeby taka wykreowana postać mogła zrodzić się w głowie kogoś płytkiego. Ja mogę usprwiedliwić każdą swoją myśl swoją myślą. Albo koncepcja archikratora - to ja jestem tym klejem tą substancją, ktora spaja osobowości - to ja jestem twórcą absolutnym...

Pan iks nadal był w rzygawicznym nastroju a nastruj ten wprowadzał go coraz głębiej w stan odrealnienia. Obraz tej podrzędnej knajpki rozbijał mu się w rozedrgane, mgliste masy cząsteczek małych i jeszcze mniejszych a te rozbijały się w atomy o strukturze złożonej z stek mniejszych elementow, za ktorymi kryły sie wrażenia. Wszystkie te niewyobrażalne wizualizacje spłycały się i syntetyzowały w miarę picia niedrogiej jak zawsze obrzydliwej w smaku gorzałki.

To byl tylko plytki solipsyzm, pomyslal sobie pan iks. A potem pomyslal sobie: jestem tylko kurewką intelektualną, ktora puszcza się (swoją moralność) i puszcza wodzę wyobraźni. Pan iks mial w zwyczaju leżeć tak co wieczór na łóżku w swojej małej kawalerce i patrzeć w sufit. Cierpiał na bezsenność ponieważ nieustannie myślał. Lecz pewnego dnia przestał myśleć. Niekt nie wiedział nawet, że kiedykolwiek myślał bo jeszcze nikt o nim nie napisał. Komuż by sie chciało tak pisać w nieskończoność rzygając co jakis czas z nudy?

2000 

designed by Ratz