NOWE LABORATORIUM
Chciał utrzymać w
głowie tę sekwencję ruchów, obłędnie subiektywny, ruchomy
obrazek z dzikimi trajektoriami lotu kliku, niecodziennych
obiektów - co stanowić miało 12stą scenę jego wirtualnej
kompozycji, którą zatytułował dumnie " Pyłkiem ". Liczba
elementów w scenie 12stej urosła do 13stu elementów,
kiedy mijał piekarnię i dobiła do 14stu, kiedy śmignął nieopodal kina,
przy którym kiwnął na niego kolega ze studiów czego
oczywiście nie dostrzegł. Głowę mu już rozsadzało i czuł wielkie
przypływy energii, przeplatane z martwymi chwilami otępienia sennego.
Każda scena spośród 50ciu tego wielkiego utworu zawierała do
30stu unikatowych kształtów, poruszających się po
indywidualnych, zawiłych przestrzennie ścieżkach. Nie dziwne zatem, że
sprawiał ostatnimi czasy wrażenie nieobecnego lub naprutego, napitego
lub nakoksowanego a z
pewnością niewyspanego, co jako jedyne było prawdą. Sąsiedzi mu się już
nie kłaniali - bo idąc wzrok wlepiał w chodnik a w poważaniu miał tylko
swoją kompozycję i tylko na niej skupić się potrafił. Teraz ważne było
tylko to, żeby donieść ten skarb wymodelowany do nowego laboratorium.
W jego głowie - obiekty A o kształcie 132 i obiekt D o kształcie 23
krążą wokół siebie naprzemiennie przyciągając się i odpychając.
Obiekty C o kształcie 52, B o kształcie 98, F o kształcie 89 i G o
kształcie 204 orbitują wokół obiektów A i B... To był
dopiero spokojny początek odcinka 12-ego tej przestrzennej symfonii.
Ponieważ dalej trójka I o kształcie 54, L o kształcie 24 i N o
kształcie 86 przebija się w spiralnym tańcu poprzez C,B,F,G i zaczyna
krążyć namiętnie wokół obiektu A w chaotycznym rozproszeniu. W
tej sytuacji obiekt D, który był w ścisłym związku z obiektem A
i był dla niego namiętnie bliski jak najświetniejsza gejsza -odfrunął
flegmatycznie gdzieś poza cały układ i kręcąc się smutno wokół
własnej osi pozostał
na ten czas z boku. Dalej obiekty I, L, N poczęły tak szybko kręcić się
wokół A, że wizualnie zlały się wszystkie one w kupkę... i
faktycznie stopiły się one w amalgamat K o kształcie 13, teraz spokojne
C, B, F, G trzęsąc się wytrącone z poprzednich orbit urodziły
w wilgotnym, śluzu oklejeniu po kształcie: C - urodziło E o kształcie
3, B - urodziło J o kształcie 73, G urodziło H o kształcie 90 a F
urodziło M o kształcie 45 i tak te kształty jako pary rodziców i
dzieci zaczęły wirować, świrować wokół siebie... W ten
sposób zostały samotne K
i D, które smętnie i powoli kręciły się wokół własnych
osi
na dwóch krańcach sceny a cztery pary świrowały radośnie na
swych odśrodkowych karuzelach. To zapierdalające ześwirowanie-wirowanie
podziałało tak, że wszystkie pary poczęły zbliżać się do niewidzialnego
środka i kiedy się tak przytulały w przestrzeni powodowane miłością
nieznanego pochodzenia naraz wszystkie się zderzyły i rozpierdoliły. To
rozwalnięcie, zniknięcie wcielone,
wielkie rozpierdolenie, jak je nazwał nasz młody plastyk, pozostawiło
przy życiu jedynie G i E a kruszynki pozostałych kształtów
zasypały wiórem śmieciowym przestrzeń dookolną tworząc bardziej
urozmaicony
horyzont wydarzeń. G i E spotkały samotne D i K podskakujące w
krańcowych przestrzeniach. Wisiały tak chwilę w spokojnym lewitowaniu,
kiedy nagle D podryfowało do E. Otoczyło je ruchem powolnym i nagle
paf! Ku zaskoczeniu wszystkich, nie wiedząc czemu D zmieniło się w
kolejne E. Pozostała nam sekwencja kształtów G, E, E,
K, które zadziałały na siebie siłą magnetyczną i tak zbliżając
się do siebie okazały się idealnie do siebie pasować i tworzyć nowy
kształt zapisany w przepastnym archiwum pamięci jako GEEK.
Idąc do swojego nowego laboratorium powtórzył sobie tę historię
50 razy dokładnie w ten sam sposób dodając jeszcze zaindeksowane
dla każdego obiektu kolory, żeby tylko nic nie przeoczyć kiedy będzie
korzystał ze swojego starego dobrego interfejsu. Cała instrukcja, cały
przepis musiał być wkuty na blachę jak święta księga, żeby potem
wszystko poszło gładko. Lata pracy kosztowało go budowanie bazy danych
złożonej z tysięcy wirtualnych, precyzyjnie opisanych kształtów,
rodzajów ruchów, sposobów funkcjonowania tych
kształtów w urojonym świecie - wszystkiemu przyporządkowana była
liczba porządkowa i
miejsce - każdy kształt jak klawisz w pianinie, jak struna w sitarze.
Otworzył białe drzwi prawie pustego, białego pomieszczenia. Na środku
stał fotel wyraźnie nadużywany i wytarty od setek dupogodzin
przemyśliwań namiętnych. Najistotniejszym elementem fotela był mały
czepek. Nałożył go nasz bohater na swą szlachetną główkę. Ten
niepozorny mały czepek skanował mózg w czasie rzeczywistym,
rozpoznając selektywnie neuronalne korelaty dowolnych stanów
umysłu. Dzięki odpowiedniemu oprogramowaniu,
które stworzył dla siebie nasz młody plastyk, mógł on
myśląc "kształt 91" lub po prostu wyobrażając go sobie - zobaczyć go,
jako trójwymiarowy hologram kiedy założył odpowiednie okulary.
Mechanizm interfejsu, gdyby go w dużym skrócie i przybliżeniu
opisać, działał
mniej więcej tak:
- pomyślany kształt jest aktywnością pewnej populacji lub wielu
populacji neuronów, więc może być rozpoznany przez skaner, a
program przypisuje mu odpowiedni wirtualny kształt o wielkiej
wokselowej rozdzielczości. Problemem dotychczas było selektywne
odczytanie aktywności tak precyzyjnie wyspecjalizowanych
części mózgu - poszczególne aktywności trudno rozpoznać w
szumie i rozgardiaszu aktywności całego mózgu. Jednak dobre
oprogramowanie i odpowiednie wyćwiczenie tego inteligentnego systemu
pozwala mu interpretować "kształt 91" z 99 procentową trafnością.
Biologiczne
sprzężenie zwrotne, obserwowanie pracy własnego mózgu dała
naszemu prototypowemu plastykowi moc wirtualnego modelowania - boską
siłę gdzie własnym pierdnięciem dmiesz we własny żagiel i płyniesz!
Myślisz - rejestruje się to jako "x" - a "x-sowi" przypisujesz "kształt
1" - "kształt 1" reprezentuje symbol na ekranie "symbol 1s" - okulary
pozwalają zinterpretować "symbol 1s" jako wirtualny "kształt 1" w
rzeczywistej przestrzeni. Dochodzi "ruch 1" - jest algorytmem,
który stosuje się do "symbolu 1s" tworząc na jego podstawie
"sekwencję symboli 1s", która pokazana na ekranie a zobaczona
przez pryzmat
okularów daje ruch "kształtu 1s" w rzeczywistej przestrzeni.
Dzięki temu cała symfonia "Pyłek" mogła być zaimplementowana jako
program - teraz miała być zaimplementowana zaledwie 12 część w czasie
równym czasowi, który jest potrzebny naszemu plastykowi
do odtworzenia w wyobraźni tej 12 części. Maszynka potrafiła trafnie
zinterpretować i odczytać mózgowe reprezentacje naszego
plastyka, znała całą gramatykę jego kształtnych myśli i wiedziała, co
kształtnego ma on na myśli... Musiał tylko usiąść, skupić się i
skrupulatnie wprowadzić w ruch wszystkie 14 elementów w swojej
pojebanej główce. Teraz znowu - hop ruszyła historia po raz
51szy, pomyślana precyzyjnie - krok po kroku od elementu 1 do 14 z
finalnym GEEKiem na końcu!
Nie trwało to dłużej niż pięć minut - komputer
sczytał dane a plastyk czekał aż wyrenderuje się obraz - chciał
zobaczyć to w najwyższej rozdzielczości. Wszystkie kształty,
które odczytał program z jego mózgowia miały
przyporządkowane odpowiednie,
wyżej opisane symbole, które wyświetlały się potem na ekranach,
którymi były wszystkie ściany, podłoga i sufit nowego
laboratorium. Kiedy zakładało się odpowiednie wyżej opisane okulary, w
miejsce tych symboli pojawiały się trójwymiarowe reprezentacje
wymyślonych kształtów. Ten system rzeczywistości mieszanej
pozwalał pławić się w
imaginacjach orgiastycznie swobodnie. Tak było i teraz orgiastycznie
pławił się i cieszył, że nie musi już obciążać pamięci. Nie stać go
było na chip dołączany do hipokampa i cieszył się bardzo, że jest w
stanie taką złożoność wygenerować, której nie powstydziłby się
nawet
grafik z 50cioma mózgowymi chipami - a tu on skromny plastyk
mógł za pomocą swojego z pewnością mocno spuchniętego
naturalnego narzędzia takie komplikacje
w ruch wprowadzać.
Teraz mógł siedzieć w milczeniu, przewijać scenę w te
i we w te, poprawiać kolory i kształty bez żadnego wysiłku, z lekkością
pierdnięcia.
Było już kilka interfejsów tego rodzaju na rynku - były nawet
lepsze - jednak do tego się przyzwyczaił i z tym pracował już tak
długo, że zmienianie go na nowocześniejsze nie miało już sensu.
Maszynka rozumiała go już bardzo dobrze - rozdzielczość obrazków
była wystarczająca, więc mógł swobodnie produkować te swoje
kuriozalne kompozycje dla tego swojego kuriozalnego, niszowego wydawcy.
Zwykle po kilkunastu godzinach pracy zasypiał a wtedy ze snu wybudzała
go kochana partnerka dzwoniąc na jego mikrokomóreczkę... lub po
kilku dniach śmierdzący
i niedojedzony wracał do domu licząc na przebaczenie
tej samej troskliwej osoby....
Po którymś z takich wypadów do laboratorium, które
traktował jak mnich świątynię, jego troskliwa dziewczyna
zwróciła mu uwagę na coś, co do tej pory przez myśl mu nie
przeszło...
"Zabawne to twoje laboratorium - myślisz, żeby zobaczyć tą myśl. Czyli
ty masz to laboratorium w swojej głowie od dawna - nie musisz nazywać
go już nowym."
13.11.2008
|